Czasami zastanawiam się jak wyglądałaby organizacja czasu po mojemu 6 lat temu. Nie planowałam wtedy niczego. Byłam niezorganizowana, bardzo chaotyczna, pełna obaw. Tak naprawdę wydawało mi się, że ciągle stoję w miejscu. Doskonale oddają to słowa utworu Myslovitz, w którym Artur Rojek śpiewa: „Nie mogę zrobić nic, sterowany jestem wciąż” no i miałam dość. Niczym w dzienniku Bridget Jones – Planów na przyszłość? 0. Mimo to, sześć lat temu potrafiłam zaryzykować nie mając nic – dziś jestem sobie za to ogromnie wdzięczna. Miałam w serduchu wielką otwartość i to nadal we mnie pozostało. Wierzyłam, marzyłam i tak leciał mi czas – w skrócie. Przez 6 lat popełniałam mnóstwo błędów, byłam cholernie uparta, nie miałam dni zaplanowanych w planerze i nie realizowałam celów wedle tygodniowej czy miesięcznej rozpiski. Czas leciał, a ja miałam mnóstwo wątpliwości. Pamiętam jak po zdanej maturze zastanawiałam się co chcę robić. Długo. Cel był jeden.
Nie boję się marzyć
Ktoś kiedyś powiedział, że jeśli Twoje marzenia nie przerażają Cię to znaczy, że nie są zbyt wielkie. Coś w tym jest. Będę szczera – nie rozumiem ludzi, którzy nie mają odwagi do marzeń, nie mają ich w ogóle i nie dążą do ich spełniania. Wiem doskonale, jakie to trudne marzyć w dzisiejszych czasach. Inni żyją tym, co jest TU i TERAZ czasem ledwo wiążąc koniec z końcem, a ja tu piszę o marzeniach…. To dlatego, że już po prostu się nasłuchałam (i starczy mi do końca życia), że żyję marzeniami i że powinnam się obudzić z tego letargu czym prędzej, bo będę nikim, zostanę z ręką w nocniku, bla bla bla i tak dalej. Nie dam sobie powiedzieć nigdy w życiu, że nie warto marzyć i że nie da się czegoś osiągnąć ciężką pracą.
Tylko co wtedy, gdy ja nawet w najodważniejszych snach, nie przewidziałam, że te marzenia mogą stać się rzeczywistością? Nie śniłam, że tak będę miała, że tyle mnie czeka. I mam w sobie ogromną wdzięczność za to, codziennie. Chociaż nie zawsze to widać. Z pewnością wiesz jak to jest. Ktoś zawsze dorobi niepotrzebną ideologię, ale może głupi ma szczęście? Pamiętam moment, jak wyznaczałam sobie cele, ciężko na nie pracowałam i po prostu sobie je wypracowałam. Wiem, brzmi to tak, jakby realizacja każdego celu była dla mnie tylko pstryknięciem palców, ale tak nie jest. Takie myślenie i jednocześnie kolokwialnie pisząc „sfokusowanie na celu” (jak to mówi moja przyjaciółka) miałam po prostu w głowie, dlatego zawsze mówię, że nastawienie jest wszystkim. Kwestia wiary i wypracowania sobie celu. Mogę w pewnym sensie powiedzieć, że marzenia pomagają mi się zorganizować i są moją nagrodą za włożony wysiłek. Organizacja czasu po mojemu w dużej mierze opiera się właśnie o cel, jakim jest spełnianie marzeń. Wszyscy robimy coś po coś. 🙂
Wyznaczam sobie cele długoterminowe np. podróż do Stanów w ciągu 10 najbliższych lat, nauka angielskiego medycznego i technicznego (bo zwyczajnie mam ambicję i lubię ten język od dziecka), nauka kaligrafii (bo byłam ciekawa jak to jest i jak wiecie robiłam winietki ślubne dla przyjaciół), nauka programowania – choć tutaj przyznam szczerze – dopiero raczkuję i czekam niecierpliwie na bloga Żanety, który mam nadzieję pomoże mi się ogarnąć :), nauka ilustracji, stworzenie własnej serii plakatów copywriterskich z autorskimi hasłami, nauka animacji i grafiki komputerowej – bo bardzo mnie inspirują liczne animówki typu South Park, The Simpsons i Hotel Transylvania (dla samych efektów potrafię pójść do kina :D). Myślę też nieco odważnie, że mam do tego całkiem niezłą wyobraźnię, więc czemu nie? 🙂
Mam tylko taką jedną obawę, że nie starczy mi czasu na to wszystko, co sobie wymyśliłam w życiu 🙂 Ja cholernie dużo chcę i cały czas mówię sobie – jak w tej reklamie – żeby nigdy nie przestało mi się chcieć!
Organizacja czasu z dystansem: przyciągam złośliwe uśmiechy losu, nieustannie 🙂
Przykład? Ten post miał pojawić się dwa dni temu i tak bardzo chciałam go napisać, miałam w głowie wszystko gotowe, jak zwykle chaotycznie poukładane, aż tu nagle silny ból z tyłu głowy… Był tak silny, że nawet nie usiadłam do komputera wieczorem. Pomyślałam „Ok, złośliwy uśmiech losu, numer 359202” i odpuściłam. Miałam stworzyć post do newslettera, który też bardzo chciałam zrobić, ale nie udało mi się to wczoraj z powodu tego cholernego bólu. Pomyślałam klasycznie: Zrobię to jutro. (Ja też odkładam, zdarza mi się). A dziś jak na złość „Złośliwy uśmiech losu nr 359203” – wywołana na życzenie przeze mnie awaria sieci do godziny 18, o której poczytasz poniżej.
Pozwalam sobie na nieplanowaną spontaniczność
Uwielbiam notesy i bullet journal, ale od trzech tygodni w zasadzie praktycznie nie planuję. Moje październikowe bujo świeci pustymi stronami, chociaż żeby nie było mam kilka zaczętych. Nie miałam czasu na planowanie tygodniówek, dlatego w tym miesiącu działam wedle mojej metody karteczkowej i planuję głównie w głowie. Nie zmienia to jednak faktu, że już myślami w tym całym planowaniu jestem przy końcówce listopada, której najzwyczajniej w siecie nie mogę się po prostu doczekać. W końcu zaplanowałam sobie „chwilę oddechu” z moim mężem. Pierwszy raz w życiu nie mamy planu na konkretne miejsce. Po prostu chcemy być we dwoje :). Obiecuję, że tym, którzy czekają na strony mojego bujo – pokażę rozpiski listopadowe i nagram nowe video 🙂
Metoda karteczkowa – co to takiego?
Jeśli mam już coś zaplanować wykorzystuję do tego metodę małych karteczek (nazwa własna), która służy mi w pracy. Piszę na nich 3-4 zadania do wykonania wedle schematu z BUJO i zaczynam od najtrudniejszego. Rygor osobisty: pierwsze zadanie musi być wykonane do 10:00. Nie ma, że boli. Zwykle działa. Kartka leży sobie w widocznym miejscu, aby była moją motywacją. Jak zostają mi 2 zadania do wykonania, wpisuję sobie np. godzinę ukończonej pracy i napis „WOLNE”. Zasuwam jak głupia, żeby zdążyć w terminie, ale działa i takim oto sposobem zdradziłam przepis na organizację czasu, czary-mary! wieczory – mam w większości wolne (chociaż „wolne” u mnie to pojęcie względne:) Czasem bywam nieuważna i zajęta, np. źle zapnę sweter (i umiem zapinać go na kilka sposobów), a potem słucham chichotu mojego męża i urzekającego komplementu „Jesteś niepoprawnie chaotyczna”, co jak co, ale nazwa tego bloga zobowiązuje 🙂
Dystans uczy pokory
Zdystansowałam się, choć fakty są takie, że trochę mi to zajęło. Do moich projektów, ludzi, opinii, trudnych sytuacji w życiu, do absolutnie wszystkiego. Moje podejście do życia zawiera poniższa grafika. Zdystansowałam się też do planowania. W tym sensie, że nie planuję obsesyjnie, ściśle co tydzień, codziennie, nie trzymam się mega sztywno swoich planów zapisanych w notesie, bo zawsze wszystko może się zmienić, a ja muszę być na to przygotowana. O ironio! Ile razy tak było!!!! Lubię spontaniczność chyba na równi z planowaniem w notesie. Jakoś tak. Jeśli już planuję – to robię to w piątki wieczorem. Tak mi po prostu łatwiej.
Wierzę w siłę przyciągania
Myślę uważnie, ale bardzo wierzę w siłę przyciągania, dlatego też bardzo często uważam na to, o czym myślę. Wierzę, że myślami można pewne rzeczy i sytuacje przyciągać. W życiu potrzebna jest równowaga i żeby w moim życiu nie było tak zbyt pięknie jak to opisuję powiem Ci, że pełno w nim złośliwych uśmiechów losu. Jak się zdarzają – śmieję się z nich, chociaż wkurzają mnie takie sytuacje i wtedy czuję się bezsilna. Przykład z wczoraj. Tworząc wieczorem w papierach powiedziałam w żartach do mojego męża: „Dobrze, że nie mamy awarii sieci, dawno nie było!”. A następnego dnia czary-mary i już awaria jest od 12-19! Na życzenie! No cholera jasna!!!! 😀 😀 😀 Nie nabiorę się na przypadki. Za stara jestem. Przyciągam nawet w myślach reklamę w tv. Przykład. Siedzimy wczoraj, reklama Renault. Myślę sobie. Za chwilę będzie reklama Volvo. Taki strzał. Czary-mary, jest! Intuicja? Mam bardzo dobrą intuicję i to jest dość ważne w mojej codziennej organizacji czasu na luzie. Staram się pewne rzeczy przewidywać na tyle, na ile mogę, ale nie zawsze wszystko idzie po mojej myśli. Jeśli coś nie wychodzi lub nie uda mi się czegoś wykonać – szukam szybko jakiegoś sensownego rozwiązania, planu B. Zadziała albo nie 🙂
Przyznam Ci się do czegoś…
Nie robię przerw w pracy. Albo bardziej realnie: jak pracuję i jestem w transie – zapominam o robieniu przerw w pracy. To jest jeden z błędów, które popełniam najczęściej i za które zawsze zbieram opieprz od mojego męża, a potem owoce w postaci migreny 🙂 Dużo do siebie wymagam, taka jestem i lubię ciężko pracować. Nie pracuję w łóżku jak kiedyś, gdy miałam laptopa. Teraz nie wyobrażam sobie nie wstać z łóżka do pracy albo siedzieć do południa w gaciach od piżamy. Zwyczajnie nie umiem. Nie maluję się, czasami jestem tak zajęta, że nawet nie czeszę włosów. Czasami nie zjem śniadania do 12:00. Czasami w ogóle nie jem śniadania, bo dochodzę do wniosku, że jakoś tak głupio jeść śniadanie, gdy mój mąż wraca z pracy ok. 15-16 i że lepiej zjeść obiad razem z nim. Kiedyś w ogóle nie jadłam śniadań przez kilka lat i żyłam, choć to też kolejny mój błąd w życiu. Pisanie ma dla mnie wymiar duchowy, dlatego pisząc coś dla siebie często za bardzo chcę, aby było to idealne (Zna to z pewnością każdy, kto pisze i tak dalej). Z miłości do pracy i kreatywnego ograniania trochę też zapomniałam w tym wszystkim o sobie – zapomniałam o sporcie. Zapomniałam jak to było, gdy grałam w unihokeja i hokeja na lodzie z chłopakami i naprawdę lubiłam to, choć to bardzo agresywny i niebzpieczny sport. Wiecie, że jedną z zasad w unihokeju jest „trzymanie kija na odpowiedniej wysokości”? Pamiętam, jak zawsze w szkole nas o tym upominano. Zapomniałam jak bardzo chciałam nauczyć się skateboardingu, jazdy na rolkach i jak wiele wieczorów poświęcałam na granie w badmintona. Często łapię się na tym, że wzdycham myślami do mojej figury sprzed 6 lat temu i rozmiaru XS i obiecałam sobie poprawę w postaci intensywnej pracy nad ciałem. Chcę to zrobić wyłącznie dla siebie, nawet jeśli w rok nie uda mi się schudnąć do upragnionych 47 kilogramów (dla jasności: tyle ważyłam 6 lat temu), chociaż z perpektywy czasu stwierdzam, że taka waga była cholernie ryzykowna. Ze względu na zdrowie jestem dziś skłonna ważyć trochę więcej 🙂
Nie daję wybijać się z rytmu rzeczom, na które nie mam wpływu
Dziś jestem nieperfekcyjnie zorganizowana. Lubię to. Skłamałabym, gdybym napisała, że wszystko robię pod linijkę, jestem zajebiście zorganizowana, wszystko zawsze jest u mnie przemyślane, idzie po mojej myśli, udaje mi się, nigdy nie mam pod górkę i nigdy niczego nie odkładam na później. Błędy? m.in na pewno brak przerw w pracy, kiepskie odżywianie, brak ruchu, zbyt dużo bycia online, zbyt dużo rozpraszaczy. Fakty są takie, że czasem wkurzają mnie cholernie nieprzewidziane złośliwe uśmiechy losu take jak awarie sieci, ale patrząc na to z dystansem, to ma też swoje dobre strony – w końcu mogłam przez kilka godzin skupić się na myśleniu koncepcyjnym i „pomyśleć na papierze” :). Wszystko ma swoje dobre strony, a zmiany są dobre 🙂 Poniżej utwór, który przypomina mi o zmianie swojego podejścia do życia i organizacji czasu i nieustannie przypomina mi o tym, żeby te wszystkie zmiany w życiu akceptować.
Mam coś jeszcze – taki mały prezent ode mnie. Stworzyłam własną sketchnotkę wizualną o tym, jak u mnie wygląda organizacja czasu pracy. Może Ci się przyda 🙂