Przy zniszczonym budynku stoi uśmiechnięta dziewczynka z opaską na prawym ramieniu. Przyglądam się jej przez chwilę i nie potrafię zmieścić w głowie, ile odwagi skrywa jej małe serduszko, ile gotowości i empatii musi nagle znaleźć w sobie dziecko, żeby pomagać innym w tak trudnych chwilach jak wojna. „Pocztówki z powstania” Wiktora Krajewskiego to trudna książka, która pozwala przenieść się na ulice Warszawy i innych miast w czasie Powstania Warszawskiego, i przeżywać historię emocjami bohaterów.
Gdy czytam, że niektórzy Polacy kłamali na temat swojego pochodzenia w czasie wojny i określali się mianem folksdojczów – krew mnie zalewa. Nie umiałabym wyrzec się swojego patriotyzmu nawet pod groźbą natychmiastowego rozstrzelania.
„Każdego, kto przysięgał, że jest folksdojczem i że kocha Niemców całym sercem, rozstrzeliwano od razu”.
Czytając książkę byłam zdumiona, jak wiele jest w niej fragmentów wprawiających mnie w osłupienie. Wspomnienia chociażby Longina Bielaka – ikony motoryzacji, który dorastał w bardzo trudnych czasach – są trudne do wyobrażenia.
„Nie zapomnę, jak raz z bratem poszliśmy przynieść wodę. Mieliśmy na sobie resztki naszych ubrań. Wiatr był silny, a temperatura sięgała minus pięćdziesięciu stopni Celsjusza. Wystarczyło splunąć, a ślina od razu zamieniała się w lód, zanim upadła na śnieg. Nie zapomnę sytuacji, gdy moja siostra spała na pryczy, a po obudzeniu nie mogła wstać, bo włosy przymarzły jej do ściany”.
„Pierwsza myśl na temat wojny to „przemoc”, a zaraz potem „bezradność” jako reakcja na agresję wymierzoną w kierunku setek tysięcy niewinnych Polaków. Miałem dziesięć lat, gdy Niemcy zrzucili bombę na nasz dom, który mieścił się przy Nowym Świecie. Spalił się doszczętnie, a my straciliśmy wszystko, co mieliśmy. Gdy wybuchła wojna, schroniliśmy się w piwnicy na wiele dni. Jednak w pewnym momencie kazano nam ją opuścić. Ostrzał Warszawy trwał już dość długo. Był to moment podejścia Niemców na Ochotę. W tej dzielnicy znajdowała się barykada, a dzisiaj stoi na jej miejscu pomnik upamiętniający heroiczną walkę. Artyleria z Ochoty przeniosła się do centrum. Pamiętam, że w nasze mieszkanie trafił odłamek pocisku, który rozerwał się w powietrzu. Fragment bomby przeleciał przez cały pokój i zatrzymał się w przedpokoju. Trzask pękającego lustra był zwiastunem tego, co miało się dalej wydarzyć”.
„Pocztówki z powstania” Wiktora Krajewskiego to zbiór wspomnień o wielu bohaterach, którzy stracili wszystko: od dorobku całego życia, po mieszkania pełne wspomnień aż po bliskich.
Pocztówki z powstania, które zostają w pamięci
Po przeczytaniu tej książki zupełnie inaczej patrzę na miasto, w którym żyję. To niewyobrażalne, że w ciągu 74 lat od wojny, Warszawa została odbudowana i tak się zmieniła. Szczególnie trudno to sobie wyobrazić stojąc obok wielkich molochów przy ulicy Marszałkowskiej i mając przed oczami czarno-białe fotografie zgliszczy miasta z filmów wojennych. Świadomość tylu lat jest odczuwalna niezwykle w momencie, gdy na Muranowie czytam wielki napis na muralu w kształcie kliszy o pewnym powstańcu: „Dziś mam 90 lat. Mieszkam całkiem niedaleko stąd. To niewiarygodne, jak wiele zmieniło się od tamtego czasu”. Uważam też, że wystawy takie jak ta, którą zorganizowała Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych w 2017 roku o nazwie: „Niemieccy kaci, Polskie ofiary” powinny być organizowane każdego roku i od dawna.
Do tej pory na fasadach budynków gdzieniegdzie widać dziury po kulach. Gdy jednak zatrzymam się na dłużej, tu przy murze z czerwonej cegły na warszawskiej Pradze, którego mogę dotknąć dłonią i na którym widnieją dziury po kulach, zamieram, bo mam poczucie, jakby czas nagle stanął w miejscu, a wszystko wokół nagle umarło. Tak samo, gdy wyobrażę sobie walczących ludzi na ulicach Warszawy. Niewyobrażalne, że dokładnie teraz, gdy piszę ten tekst i wyglądam przez okno, to na ulicy nie ma żywej niemieckiej duszy.
Za ten spokój jestem wdzięczna każdego dnia wszystkim powstańcom Warszawy.
A jak wyglądałaby pocztówka z dzisiejszych czasów?
„Oddałem wszystko, żeby wszystko mieć”